OFICJALNA STRONA INTERNETOWA KLUBU SPORTOWEGO

NASZA DYSKOBOLIA

Bolesław Stasiłowicz

Autor Dawid Starosta

Nasz dzisiejszy rozmówca urodził się w 1935 roku. Lata podstawówki i liceum spędził w Drawsku Pomorskim. Tam też w miejscowej „Drawie” stawiał swoje pierwsze piłkarskie kroki.

– Byłem w siódmej klasie podstawowej, kiedy jeden z trenerów Drawy, występującej wówczas w lidze Międzywojewódzkiej, wypatrzył mnie jak razem z kolegami z klasy graliśmy na boisku przy parku. Zapytał czy bym nie chciał przyjść pograć z nimi na dużym boisku. Zgodziłem się i na drugi dzień poszedłem na trening. Później, nawet nie pamiętam jak to się stało, ale w wieku 15 lat wylądowałem w reprezentacji województwa Koszalińskiego. Rozgrywaliśmy mecz towarzyski z drużyną złożoną z miejscowej Ludności Niemieckiej( w tamtych latach w Drawsku mieszkała duża liczba Niemców ). Mecz zakończył się remisem 1:1 a ja w wieku 15 lat strzeliłem swoją pierwszą bramkę w seniorskiej piłce – wspomina swoje futbolowe początki pan Bolesław. – jeszcze jedno zdarzenie utkwiło mi w pamięci z okresu gry w „Drawie”. Otóż na obóz do Drawska przyjechała Legia Warszawa. Udało nam się rozgrać z nimi sparing. Nie pamiętam już wyniku, ale wiem, że zdobyłem bramkę z połowy boiska. W dodatku lewą nogą w samo okienko bramki. Muszę dodać, że bramkarz Legii przy próbie interwencji tak niefortunnie upadł, że doznał kontuzji barku.(śmiech)


Początek przygody z Dyskobolią


W 1955 roku, pan Bolesław rozpoczął studia w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego( dzisiejszy AWF) w Poznaniu. Przez rok w każdy weekend dojeżdżał ok.200 km z Poznania do Drawska Pomorskiego na mecze „Drawy” – pewnego dnia kolega ze studiów Józef Skubel, mieszkający w Grodzisku powiedział mi, że w Grodziskiej Dyskobolii będzie rozgrywany mecz sparingowy z Górnikiem Konin, na którym będą sprawdzani nowi zawodnicy. Dodał, że razem z Romkiem Komasą chcą jechać na ten mecz i zapytał czy nie chciałbym spróbować z nimi. Ja mówię, że nie ma sprawy. Ten rok dojazdów tydzień w tydzień po 200 km już mi gardłem wychodził. Strasznie męczące to było. No i pojechaliśmy na ten mecz. To było jesienią 1956 roku. We trójkę z Romkiem i z Józefem dobrze się rozumieliśmy na boisku dzięki treningom na AWF, no i to zaowocowało. Dostaliśmy się do drużyny, dobrze mnie przyjęto. Powiedziano mi również, że mają plan zrobić w Grodzisku 2 ligę. Bardzo mi się to spodobało, tym bardziej że dobrze nam ta gra wychodziła. W systemie „WM” potrafiliśmy się świetnie dogadywać na boisku. Zwłaszcza w ataku razem z Adamem Kowalskim, Jankiem Wlekłym, Jurkiem Perzem i Jankiem Wróblewskim, a nawet przez pewien okres z Teodorem Napierałą, legendą Lecha Poznań potrafiliśmy rozmontować każdą obronę. Skład w ataku praktycznie pozostawał bez zmian, jedynie linia defensywna ulegała czasami zmianom. Ale co się okazało: w 57 roku Skubel poszedł do Lecha, Komasa do Warty, a ja zostałem w Dyskobolii. Żeby nie zostać sam, postanowiłem poszukać na uczelni ich zastępców. I znalazłem Tomka Nowakowskiego i Paplińskiego. Ich umiejętności spodobały się kierownictwu i zostali przyjęci do drużyny. W taki właśnie sposób dostałem się do Dyskobolii w 1957 roku.


Spotkanie z MO


– w 1958 roku miałem dosyć ciekawe spotkanie. Pewnego dnia w akademiku przyszedł do mojego pokoju portier i mów: Panie Stasiłowicz, bardzo ważny telefon do pana. No to odbieram słuchawkę i słucham: Tu komenda wojewódzka MO w Poznaniu. Chcemy się z panem spotkać- Przestraszyłem się i zapytałem gdzie i kiedy. Powiedzieli, że dzisiaj o 19 przy moście Armii Czerwonej. Powiedzieli też, że będą ubrani w płaszcze, a jeden z nich będzie miał gazetę w kieszeni. O całej sytuacji natychmiast powiedziałem kolegom i postanowiliśmy pojechać na spotkanie. W tramwaju powiedziałem kolegom, żeby mnie obserwowali i w razie czego interweniowali. Ale okazało się, że owi funkcjonariusze byli przedstawicielami Olimpii Poznań– chcemy mieć pana u siebie-powiedzieli. Odparłem, że bardzo chętnie ale jestem piłkarzem Dyskobolii i nie wiem czy mnie puszczą. Dla mnie była to świetna propozycja bo skończyłoby się w końcu ciągłe dojeżdżanie na mecze. Ale w Grodzisku nie było mowy o transferze. Ja też nie chciałem mieć roku przerwy tylko po to by grać w Poznaniu. Przez tą sytuację chcieli naszych pozamykać (śmiech). Jak się później okazało zostałem w Dyskobolii i w Grodzisku do dziś.


Simcą z Opalenicy


W tamtym okresie, a więc koniec lat 50-tych, prezesem klubu był Władysław Drzymała, wuja Zbigniewa. Był on jednocześnie prezesem Spółdzielni Pracy, dzięki czemu mógł wspierać klub finansowo. Kierownikiem był Wojciech Żybura. Dyskobolia był wówczas w lidze Okręgowej, odpowiednik dziesiejszej 3 ligi. Trenerem był pan Pikulik z Poznania – Jako ciekawostkę powiem, że na mecze do Grodziska jeździliśmy z dwoma kolegami i trenerem pociągiem do Opalenicy. I tam z dworca odbierał nas Władek Drzymała swoim samochodem. Była to czarna francuska Simca, wtedy mieć taki samochód to było ho ho…


Korupcja


-Na początku lat 60-tych osiągnęliśmy najlepszy wynik sportowy, ponieważ przez dłuższy czas byliśmy na 1 miejscu w tabeli. W ostatnim meczu z Olimpią Koło, która była bodajże na przedostatnim miejscu w tabeli i broniła się przed spadkiem, pierwszy raz doświadczyliśmy oszustwa w piłce. Mecz był ustawiony pod Olimpię. Mocno nas skrzywdzili wtedy. Po pierwsze w ich drużynie grało 3 zawodników nieuprawnionych do gry. Po drugie, sędzia nie uznał nam dwóch prawidłowo zdobytych bramek. Dodam, że pierwszego gola strzelił dla nas Adam Kowalski bezpośrednio z rzutu rożnego, który został odgwizdany jako spalony. To jest nie do pomyślenia. Drugą bramkę strzeliłem ja, kiedy szedłem sam na sam i sędzia odgwizdał moje przewinienie na obrońcy, który biegł za mną. Pytam sędziego jak mogłem faulować skoro biegłem sam?! Nie było w ogóle dyskusji… Po meczu skierowaliśmy sprawę do Wydziału Gier i Dyscypliny w Poznaniu. Lewizna zawodników została wykryta przez Jurka Liberę. Był to kibic Dyskobolii bardzo zaangażowany w działalność klubu. Dowiedział się, że w Olimpii grało 3 zawodników z Włókniarza Łódź. Związek zdecydował jednak zapomnieć o całym zajściu i zamiast przyznać nam walkower zarządził dodatkowy mecz z zajmującym drugie miejsce Górnikiem Konin. Chodziło o to, aby to 


Górnik zajął pierwsze miejsce w tabeli


Spotkanie odbyło się w Poznaniu na boisku Warty Poznań przy 10 tysięcznej liczbie widzów. Szybko wbiłem bramkę na 1:0. Oni wyrównali i nam ten wynik już pasował. Jednak później nasz bramkarz, ś.p. Zbigniew Pawlak miał piłkę na rękach i zamiast ją złapać to sam sobie ją sypnął do bramki. 2:1 dla Górnika. Około 15 minut przed końcem pamiętam, że dostałem piłkę z obrońcą na plecach. Obróciłem się, przepuściłem mu piłkę między nogami i strzeliłem w samo okienko. 2:2. Ale sędzia gwiżdże spalony…Przegraliśmy więc 2:1 i od tego momentu Dyskobolia zakończyła swoje aspiracje w dążeniu do tej 2 ligi. Nastąpił marazm, brak ambicji. Zostaliśmy skrzywdzeni. Po co tu grać skoro po pierwsze z gry nie dostawaliśmy żadnych korzyści materialnych, a po drugie wszyscy wykupywali mecze. Nie było szans na dobry wynik w takim środowisku. Część zawodników zaczęła później rezygnować, ja też chyba z 2 czy 3 lata pograłem i podziękowałem w około 1965 roku.


Zrzeszenie START


-Dyskobolia należała również do zrzeszenia START. Było to Zrzeszenie Spółdzielczości Pracy, którego prezesem w Grodzisku był Drzymała. Dzięki temu mogliśmy brać udział nie tylko w rozgrywkach ligowych, ale także w takim właśnie bardziej towarzyskim turnieju. W eliminacjach w Grodzisku wygraliśmy z którąś z drużyn gdańskich, nie pamiętam czy z Lechią czy z inną drużyną. Dostaliśmy się do finału centralnego w Tarnowie. I w tamtym finale udział brały 4 drużyny: Polonia Warszawa, Tarnowia Tarnów, Promień Żary oraz Dyskobolia Grodzisk. Turniej finałowy trwał 3 dni. Po zwycięstwie nad Promieniem Żary zagraliśmy o pierwsze miejsce z Tarnowią, która wygrała z Polonią. W finale przegraliśmy i zajęliśmy 2 miejsce. Był to turniej towarzyski, ale z pewnym prestiżem w Polsce więc można powiedzieć, że było o nas słychać w całej Polsce.


Trenerka, Kazimierz Górski i zawody konne


– po rezygnacji z czynnego uprawiania sportu zająłem się szkoleniem młodzieży w Grodzisku. Z juniorami osiągnęliśmy mistrzostwo województwa poznańskiego i reprezentowaliśmy Poznań w dalszych rozgrywkach o Mistrzostwo Polski. Co ciekawe na jednym z turniejów w Grodzisku pojawił się nawet Kazimierz Górski, który bardzo pozytywnie wypowiadał się na temat poziomu gry w Grodzisku, a także organizacji. Później będąc trenerem pierwszej drużyny chciałem wprowadzić kilku juniorów do składu, żeby odmłodzić zespół. Był mecz pucharu polski z Lechem Poznań, który wtedy grał w 2 lidze. O mały włos, abyśmy ten mecz wygrali, jednak jeden z juniorów nie wykorzystał sam na sam z bramkarzem. Przegraliśmy ostatecznie 0:1, ale ten mecz pokazał, że mój pomysł na zespół mógł przynieść sukcesy. Jednak kierownictwu nie spodobało się to, że chciałem odstawić starszyznę od gry na rzecz młodych. Za moimi plecami ustalali kadrę na mecze. Gdy się o tym dowiedziałem to po około roku pracy w roli trenera podziękowałem. Od tego momentu klub systematycznie szedł w dół. Dodatkowo marazm się pogłębiał, gdy wprowadzili na stadion zawody konne przez przeszkody.  Płyta była tak rujnowana, że zawodnicy mający jakieś ambicje sportowe zaczęli się buntować i po kolei rezygnowali. Oprócz tego kierownicy, Andrzej Hojan i Zdzisław Fabiś nie mieli pomysłów na ratowanie Dyskobolii, a przede wszystkim brakowało pieniędzy.


Na koniec pan Bolesław prosił o umieszczenie apelu do władz miasta: Jako dawny gracz i kibic Dyskobolii, apeluję do działaczy i do władz miasta o stworzenie lepszych warunków dla Dyskobolii. Trzeba podnieść poziom piłkarski klubu, tak aby wszystko wróciło na swoje tory. Na zawodowstwo w Grodzisku już raczej nie ma szans bo jesteśmy za małym miastem. Ale myślę, że 3 liga byłaby spokojnie w zasięgu ręki. Przykro jest patrzeć jak klub z taką historią gra po jakiś wioskach…Ludzie niezwiązani z piłką nie zdają sobie nawet sprawy jak dobry wpływ ma sport na młodych ludzi i nie tylko… Wszystko zależy od władz miasta i mam nadzieję, że nie pozostaną obojętni na losy Dyskobolii Grodzisk.