Autor Dawid Starosta
Andrzej Hojan był prezesem Dyskobolii przez 23 lata. Sylwetkę osoby najdłużej pełniącej funkcję Prezesa grodziskiego klubu przybliży nam syn Piotr.
Pan Andrzej Hojan urodził się 13 listopada 1938 roku w Grodzisku. Od dzieciństwa mieszkał w domu rodzinnym na Starym Rynku – Tam też mój dziadek miał sklep rzeźnicki, ponoć w owym czasie dosyć sławny w mieście – zaczyna wspomnienia o ojcu, Piotr Hojan. Kiedy wybuchła wojna mój tata nie miał jeszcze roku, a cała rodzina, z wyjątkiem jego, zimą 1939 roku została wywieziona do Generalnej Guberni. Ojciec- do dziś nie wiadomo dlaczego- uniknął wywózki i został pod opieką dziadków. Nie wiem jakim sposobem udało się to zrobić, w każdym razie dopiero po wojnie rodzina ponownie się złączyła. Jaką rolę odgrywał w jego życiu sport? Czy pana ojciec grał w Dyskobolii jako piłkarz? Nie, ojciec nigdy nie był sportowcem. Jedynym sportowym epizodem, w czasach chyba szkoły średniej gdy chodził do nieistniejącego już Technikum Chemicznego w Poznaniu, było stoczenie kilku sparingów bokserskich. Tata zapisał się do jednego z poznańskich klubów właśnie do sekcji bokserskiej. Wytrzymał chyba tylko 6 czy 7 walk sparingowych. Później w gronie rodzinnym żartowaliśmy sobie, że po tym jak mu złamali nos dał sobie spokój(śmiech). W takim razie jak to się stało, że zaczął przygodę z Dyskobolią? Przypadek. Ojciec w owym czasie pracował w Grodziskiej Spółdzielni Pracy (GSP). To był przełom 1967/1968 roku. GSP była wtedy dosyć dużym zakładem, a tata pracował jako kierownik galwanizerni. Dyskobolia była wtedy w bardzo ciężkim położeniu. W klubie bardzo źle działo się zarówno pod względem sportowym, jak i organizacyjnym. Brakowało pieniędzy. Poprzedni zarząd praktycznie się rozsypał i inicjatywę przejęły ówczesne władze miejskie. Udało się namówić mojego ojca by został prezesem początkowo na 2 lata. Jak się później okazało, z tych 2 lat zrobiły się 23 lata. Po wyborze taty na prezesa, zmianie uległ niemal cały zarząd. W jego skład wchodzili ludzie, którzy dobrze się znali i wspólnie próbowali Dyskobolię wyciągnąć za uszy z bardzo trudnego położenia. Stadion był oddany klubowi w użytkowanie i Dyskobolia musiała go utrzymać. Niemal wszystko wymagało remontu. Cała infrastruktura była w kiepskim stanie. Oprócz tego klub musiał opłacić gospodarza stadionu, który mieszkał pod starą trybuną, trenerów itd. Więc skąd klub miał na to wszystko pieniądze? To były czasy, gdy w mieście funkcjonowało wiele przedsiębiorstw i spółdzielni. Trzeba było po prostu chodzić od zakładu do zakładu i prosić o jakąkolwiek pomoc dla Dyskobolii. Czy to poprzez zafundowanie czegoś, czy przez przekazanie jakiś pieniędzy. Było to ciężkie zadanie i ojciec napotykał przy tym spory opór. Czasami wspominał, że były nawet problemy z załatwieniem pracy piłkarzom w systemie jednozmianowym. Jednym z głównych sponsorów finansowania Dyskobolii była GSP, w której ojciec był prezesem do 1995 roku. Bodaj w 1971 lub 1973 z GSP wydzielono GROWAG. Ojciec – tak jak wielu innych – wybrał prace właśnie w GROWAGU. Zdaje się, że w 1973 lub 1975 z GSP ponownie wydzielono cały zakład – tym razem POLMO. Wtedy to zaproponowano ojcu prezesurę w tym, co zostało z GSP. Pierwsze lata były niezwykle trudne i tata zaaferowany był głównie ratowaniem zakładu, który stał na skraju upadku. Dopiero gdy GSP stanęła trochę na nogi, można było pomagać z jej funduszy klubowi Dyskobolia. Spółdzielnia załatwiała np. transport oraz wiele innych rzeczy. Pomalutku, pomalutku jakoś udało się tą Dyskobolię wygrzebać z najgorszej sytuacji. Czyli można powiedzieć, że był to sukces pana ojca. Czy oprócz tego udało się zdobyć inne osiągnięcia? Od strony sportowej klub nie miał znaczących sukcesów. Wiem, że drużyny juniorskie dobrze sobie radziły. Tata miał dosyć dobre kontakty w zrzeszeniu sportowym START, skąd raz na jakiś czas udawało się uzyskać jakieś pieniądze. Wszystko oczywiście ponownie wiązało się z jeżdżeniem, proszeniem itd. To były specyficzne czasy, bo w Polsce kwitł socjalizm i realia były takie, a nie inne. Dyskobolia w swojej historii miała dwóch prezesów z nazwiskiem Drzymała. Czy pana ojciec pracował z którymś z nich? Ojciec pana Zbigniewa, Władysław Drzymała był prezesem dużo wcześniej przed moim ojcem. Więc w klubie się nie spotkali. Jeśli chodzi o Zbigniewa Drzymałę, to również nie było im dane razem pracować, ponieważ tata zrezygnował z prezesury w 1991 roku. A jak wiadomo pan Drzymała został prezesem w połowie lat 90-tych. ( Pan Władysław Drzymała pełnił funkcję prezesa w latach 1958-1960. Pan Andrzej Hojan był prezesem od 1968 do 1991-przyp. red. ) Zna pan jakieś ciekawostki z życia ojca? Rzeczy, o których mało kto wie lub pamięta? Hmm… Wiem, że tata był członkiem Najwyższych Władz WZPN-u, był w komisji do spraw kontaktu z klubami. Trochę mu to „działaczowanie” pochłaniało czasu i energii. Moja mama patrzyła na to trochę z niechęcią i w domu tematu Dyskobolii raczej się nie poruszało. Namawiała go : „Skończ już z tą Dyskobolią”, na co tata odpowiadał: „Dobrze, dobrze. Skończę na następnym zebraniu”. Po czym przychodził do domu po zebraniu walnym i mówił: „No wiesz… Jeszcze tylko jeden rok”(śmiech). To były trudne czasy. Dyskobolia pełniła funkcję klubu prowincjonalnego, w żaden sposób nie wyrosła ponad poziom jaki wtedy prezentowało samo miasto. Grodzisk był miastem gminnym gdzieś tam w Wielkopolsce. Wiem, że były próby tworzenia różnych sekcji, m.in. tenisistów stołowych, dzięki panu Regulskiemu działała sekcja szachowa, na krótko dwukrotnie reaktywowała się też siatkówka, której fanem był zresztą mój ojciec. Jednak najważniejsza zawsze była sekcja piłkarska i pod tym względem się nic nie zmieniło. Cały czas próbowano poprawić poziom sportowy, czego efektem było sprowadzenie trenera Wojciecha Wąsikiewicza. W szkole podstawowej nr 1 powstały klasy sportowe. Można powiedzieć, że szkolenie młodzieży ruszyło z kopyta. Jak na swoje skromne środki klub działał dosyć sprawnie, do tego stopnia, że mieliśmy swój własny autobus. Miał on z boku wymalowany napis „KS Dyskobolia”. Pamiętam, że tym autobusem piłkarze byli wożeni na mecze i obozy parę ładnych lat. Klub prowadził nawet wymianę z zespołem z miasta Forst, koło Cottbus w Niemczech, gdzie zawsze jeździł tym autobusem. Raz nawet klub pojechał do Saint-Avold koło Metz, a szoferem był obecny burmistrz. Pod koniec lat 80-tych pojazd ze względu na wiek, poszedł na złom. Z opowiadań poprzednich rozmówców wiem, że zawodnicy Dyskobolii grali typowo amatorsko i nie dostawali za grę żadnego wynagrodzenia. Czy pana ojciec jako prezes otrzymywał honorarium? Absolutnie nie. Pracował w klubie za darmo. Czasami zdarzało się tak, co w „działaczowaniu” sportowym jest naturalne, że do pewnych rzeczy musiał dopłacać z własnych pieniędzy. To jest działalność społeczna i ja sobie nie wyobrażam, żeby członkowie zarządu na tym szczeblu byli ludźmi etatowymi. Kiedy nastąpiła rezygnacja ojca z funkcji prezesa? Tata zrezygnował prezesowaniu Dyskobolii w tym samym czasie, gdy przestał być prezesem z GSP. Stwierdził, że nie ma sensu blokować miejsca komuś, kto byłby w stanie tchnąć nowego ducha w klub. Po ojcu prezesurę objął pan Ryszard Kaczmarek i wtedy narodziła się idea tzw. Klubu Biznesu, gdzie pan Zbigniew Drzymała dość mocno działał. I tak stopniowo, krok po kroku był włączany w sprawy klubu. Coraz bardziej się angażował, aż w końcu przejął na siebie całą Dyskobolię. To nastąpiło dobre 2 lata po tym jak tata przestał być prezesem. Mój ojciec zmarł w 2004 roku. Dyskobolia była wtedy chyba w Austrii na turnieju Alpen Gold Cup. Tata obejrzał mecz ukochanego zespołu, położył się do łóżka i już się nie obudził. Wiemy, że pan też brał udział w życiu Dyskobolii. Na czym on polegał? Kiedy pan Drzymała zrezygnował z prowadzenia klubu, byłem jednym z tych, którzy chcieli aby odtworzyć Dyskobolię jako drużynę amatorską i grać w IV lidze. Taka możliwość się wtedy otworzyła i chcieliśmy z niej skorzystać. W 2008 roku zostałem wybrany do zarządu klubu. Jednak w 2011 roku zrezygnowałem z tej funkcji, a jedną z przyczyn było uzyskanie przeze mnie mandatu radnego Rady Miejskiej. Jak wiadomo Rada Miejska zajmuje się też ustalaniem dofinansowań dla klubów i uznałem, że niedobrze byłoby być sędzią we własnej sprawie. To był jeden, lecz nie jedyny powód rezygnacji. Dziś z perspektywy czasu można powiedzieć, że ta IV liga nam się nie udała. Myślę, że błędem był start w tej IV lidze. Powinniśmy nawet zacząć od roku karencji, nie robić przez rok nic, tylko przygotować się organizacyjnie i finansowo do startu w rozgrywkach. Zaczęlibyśmy od dołu tabeli, drużyną opartą na wychowankach. Oczywiście teraz łatwo tak powiedzieć, natomiast wtedy była presja społeczna i duże oczekiwania. Trochę na fali nadziei, że wszystko wypali decyzja przystąpienia do IV ligi została podjęta. Zaciągnięte zostały zobowiązania, których klub nie był w stanie uregulować. (W roku 2017 dzięki kibicom, Dyskobolia wystartowała od najniższej klasy rozgrywkowej, powołując nowe stowarzyszenie sportowe. Błędy poprzedników to spora nauczka na kolejne lata działalności – red. )